Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Stanowczo się przeciw temu zastrzegam — rzekł — To raczej — ja osobiście tych trzech chłopców nie lubię. Dlatego niesprawiedliwą rzeczą byłoby zarzucać...
— Jak długo pan to zamierza tolerować? — spytał King.
— Ależ doprawdy — wykrzyknął Macre’a, opuszczając swego zwykłego sojusznika — cały wstyd, jeśli tu wogóle o wstydzie jakim mówić można, spada na pana, King. Nie możesz pan na nich zwalać odpowiedzialności za to, że — niewątpliwie wolisz pan stare, proste, dobre słowo — że pański dom śmierdzi. Teraz już moi chłopcy zaczynają się na to uskarżać.
— Czegóż chcecie? — odezwał się Hartopp — Znacie chyba chłopców. Naturalnie, że chwytają się wszystkiego, co w ich oczach uchodzi za okazję, zesłaną przez samo niebo. Cóż tam jest właściwie w tych pańskich sypialniach, King?
Mr. King oświadczył, że podobnie jak on uczynił sobie niezłomną zasadę nie mieszać się do cudzych domów, spodziewa się, że nikt nie będzie się zbyt otwarcie mieszał do jego spraw. Panowie zechcą prawdopodobnie łaskawie przyjąć do wiadomości — kapelan westchnął ciężko w tem miejscu — że poczynił wszelkie kroki, jego skromnem zdaniem, potrzebne w tym wypadku. Niedość na tem, on sam wyłożył, nie licząc bynajmniej na zwrot, sumy, któ-