Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niu się, o śmierdzielach wodnych? — wtrącił kapelan szkolny — Przypadkiem zapisywałem właśnie tego dnia punkty w pawilonie.
— Być może — żartowałem. Nie mam bynajmniej pretensji do zapisywania sobie każdego słowa, rzuconego wśród sztubaków; a prócz tego wiem dobrze, że Beetle’a w żadnych uczuciach urazić nie można.
— Przypuśćmy. Ale on — albo też właściwie oni, co ostatecznie na jedno wychodzi — mają szatański dar odgadywania w człowieku jego słabych stron. Co się mnie tyczy, to wyznaję, że wolę zejść czasem z drogi pracowni Nr. 5. Niech się to nazywa słabością, ale dzięki temu, zdaje się, jestem tu jedynym człowiekiem, którego oni nie doprowadzili do szału swemi — no — swemi względami.
— To wszystko nie ma nic do rzeczy. Pochlebiam sobie, że umiem dać sobie z nimi radę, jak trzeba. Jeśli jednak oni czują, że posiadają moralne poparcie ze strony tych, których sprawiedliwość powinna być bezwzględna i szczera, to muszę powiedzieć, że zadanie moje staje się nadzwyczaj trudne. Co do mnie osobiście, to wyznaję, że najbardziej potępienia godną między nami rzeczą byłaby w moich oczach nielojalność.
Sala nauczycielska spojrzała na siebie z pod oka a Prout zaczerwienił się.