Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jak ciocię kocham, da nam King szkołę na drugiej godzinie. A ja Horacego w rękach nie miałem! — wykrzyknął Beetle — Chodźmy!
Stanęli przed klasą. Było pięć minut przed dzwonieniem i King mógł nadejść lada chwila.
M’Turk utorował sobie łokciami drogę wśród kohorty walczących mikrusów, wyłowił z pośród nich Thorutona III (owego zaufanego przyjaciela Harlanda) i kazał mu powiedzieć, co wie.
Mikrus usłuchał. Była to krótka, płaczem przerywana historja. Wielu z kolegów sowicie już zapłaciło mu za jego niedyskrecję.
— Nic nadzwyczajnego! — zawołał M’Turk — Mówi, że dom Kinga śmierdzi. I już.
— Stara historja! — krzyczał Stalky — Wiemy o tem od lat, a tylko że my nie lataliśmy z tem, jak kot z pęcherzem i nie wołaliśmy „Śmierdziele!“ Ma się przecie bodaj szczyptę dobrego wychowania, o którem innym ani się nawet nie śniło. Turkey, złap jakiego mikrusa, przekonamy się sami.
Długie ramię M’Turka spadło na kark bojaźliwej, wystraszonej ozdoby drugiej przygotowawczej.
— M’Turk, proszę cię, puść mnie! Ja nie śmierdzę, przysięgam Bogu, że nie śmierdzę.
— Nieczyste sumienie! — wykrzyknął Beetle — Któż ci mówi, że śmierdzisz?
— No, i cóż ty powiesz? — zapytał Stalky, popychając malca ku Beetle’owi.