Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wydawszy jeden jedyny okrzyk i jedno zawołanie, uczniowie Prout’a rzucili się do boju. Podczas pauzy między pierwszą a drugą godziną z pięćdziesięciu dwunastoletnich urwiszów walczyło na żwirze pod oknami Kinga wśród wyzwisk, których motyw przewodni stanowiło słowo „śmierdziel.“
— Słyszycie huk działa alarmowego na morzu? — rzekł Stalky.
Zbierali właśnie w swej pracowni książki potrzebne do lekcji łaciny, którą wykładał King.
— Widziałem dobrze, że jego jasne czoło, chmurne było w czasie modlitwy:

Lecz otóż ona, nasza siostra Marja.
Patrz, oto ona...

— Jeżeli już teraz wyprawiają takie hałasy, to cóż będzie, kiedy się kotka naprawdę ożywi i ruszy z miejsca?
— Tylko bez żadnych trywjalnych uwag, Beetle! My pragniemy tylko tego, aby wyjść z tej awantury, jak na przyzwoitych ludzi przystało...
— „To przecie tylko mały kwiat zwiędnięty.“ Gdzie mój Horacy? Ale wiecie co? Nie rozumiem, co ona myśli przez to, że podkadza naprzód sypialnię Rattray’a? Myśmy ją przecie wsunęli pod sypialnię White’a, no nie? — łamał sobie głowę M’Turk.
— Szelma kapryśna. Ja myślę, że ona wszędzie łazi.