Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wiersze? Jakie wiersze? Ja przecie byłem w domku straży nadbrzeżnej!
— Niema wierszy? Kości ci połamiemy! — rzekł Stalky, rozpoczynając ofensywę — Widzę, że coś knujesz! Zgaduję po samym twym tonie!
— Wasz wuj Beetle — poeta starał się naśladować bojowy ton Stalky’ego — Wasz wuj Beetle jest Wielki Człowiek!
— O, przepraszam bardzo! To mu się tylko zdaje! Daleko ci do tego, Beetle! Wal go, Turkey!
— Wielki Człowiek! — charczał Beetle, wyciągnięty na podłodze. — Wy jesteście bezmózgie — uważajcie na krawatkę — bezmózgie gaduły. Ja jestem Wielki Człowiek! Uf! Słuchajcie pieśni mego triumfu!
— Beetle, moje złotko! — Stalky z całym rozmachem usiadł Beetle’owi na piersi — My cię szczerze kochamy i ty jesteś naprawdę poetą. Jeżeli kiedykolwiek nazwałem twoje utwory ckliwemi bajdurzeniami, przepraszam cię, ale ty wiesz tak dobrze jak i my, że nic sam nie możesz zrobić, żebyś wszystkiego nie popsuł.
— Ja mam pomysł!
— I pokpisz całą sprawę, jeśli natychmiast nie powiesz wszystkiego wujowi Stalky’emu. No, wypluj to raz, skarbie mój, a my zobaczymy, co się da zrobić. Masz pomysł, ty blagierze jeden! Wiedzia-