Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tego związku nie zdarzyło się ani razu, aby Beetle zrobił coś samodzielnie.
— Nie. Ja mam tylko myśl! — odpowiedział Beetle.
— Słuchaj, pójdziemy razem z tobą! — odezwał się Stalky, niby wódz, niedowierzający swym pomocnikom.
— Ja cię nie potrzebuję.
— Zostaw go — rzekł M’Turk — Pewnie chce spłodzić jakiś poemat. Pójdzie teraz aż na brzeg morski układać go, a jak wrócimy do domu, odrazu nam go wyrecytuje.
— Więc na co mu szóstki, Turkey? Bydlak zaczyna się robić zanadto samodzielny. Patrz, królik! Nie, tak, to kot, jak mamcię kocham! Strzelaj pierwszy!
W dwadzieścia minut później młody chłopiec w kapeluszu słomianym zsuniętym na tył głowy i z rękami w kieszeniach, przyglądał się murarzom, budującym nowy damek. Rozdawszy między nich trochę strasznie czarnego tytoniu, otrzymał pozwolenie wejścia do domu, gdzie zaczął zadawać liczne pytania.
— Jazda! ryp swoje wierszydła! — zawołał Turkey, wpadając wraz ze Stalkym do gabinetu.
Beetle pogrążony był w tomie Violette-le-Duc’a i przeglądał właśnie rysunki.
— Ale to-ci była morowa szopa!