Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a dzieliła nas od niego odległość trzykrotnego rzutu strzały. Widzieliśmy tam wieloryby oraz ryby kształtem podobne do tarczy, ale dłuższe niźli nasz okręt. Jedne z nich spały, drugie rozdziawiały na nas paszczęki, inne zasię pląsały po gorącej wodzie. Woda tak była gorąca, iż parzyła nas w ręce, a niebo pokrywały skwarne szare tumany, z których sypała się drobna kurzawa, obielająca nam w każdy ranek brodę i włosy. Tuśmy też widywali ryby, co polatywały w powietrzu jako ptactwo. Często spadały one na pierś wioślarzom, więc piekło się je i spożywało, ilekroć przybiliśmy do lądu.
Tu rycerz przerwał opowieść i spojrzał badawczo na dzieci, chcąc się przekonać, czy wierzą jego słowom, ale one tylko skinęły głowami i zawołały zgodnie:
— Opowiedz, co było dalej!
— Po lewicy od nas ciągnął się żółty ląd, na prawo zasię siwe morze. Acz byłem rycerzem, jednakoż imałem się wiosła, jako jeden z czeladzi. Takoż wyławiałem morskie chwasty, suszyłem je na słońcu i obtykałem niemi garnki z paciorkami, by te uchronić od stłuczenia. Godność rycerska płuży tylko na lądzie. Na morzu, trzeba wam wiedzieć, człowiek jest jako jeździec bez ostróg na nieokiełzanym rumaku. Nauczyłem się zadzierzgiwać mocne węzły na sznurach, ba, umiałem tak zręcznie wiązać końce dwóch lin, iż nawet Witta ledwo mógł poznać, gdzie są złączone. Atoli Hugon miał dziesięćkroć więcej wprawy