Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żeglarskiej niźli ja, przeto Witta zwierzył mu nadzór nad wioślarzami z lewej strony. Wioślarzom z prawej przewodził Thorkild z Borkumu, wielki chłop ze złamanym nosem, nakrywający głowę stalowym normandzkim szyszakiem. Obie drużyny wiosłowały pospólnie, śpiewając na przemiany, oni zasię dwaj baczyli, by nikt nie próżnował. Istą prawdę rzekł Hugon (acz Witta śmiał się z niego), prawiąc, iż okręt wymaga większej pieczy, niśli dworski dobytek.
— Spytacie może, czemu? Ano tak. Trzeba było się porządnie nadźwigać, by zaopatrzyć okręt w wodę (gdy tylko można jej było dostać na brzegu), a też w dziko rosnące owoce i zioła; nierzadko i piasku trzeba było nanieść, żeby było czem szorować ławy i pomosty. Kiedyindziej zasię wyciągaliśmy nasz statek na co niższe wysepki i wyjmowaliśmy wszelki sprzęt (nawet owe żelazne toporki), poczem żagwiami z sitowia wypalaliśmy chwasty, jakie na nim porosły, i okurzaliśmy pokłady sitowiem moczonem w słonej wodzie, jako zaleca ona słynna niewiasta, imieniem Hlaf, w swej księdze żeglarskiej. Razu jednego, gdyśmy się tak krzątali bezbronni i półnadzy, a okręt siadł na wybrzeżu podparty drągami, ptak nasz począł krzyczeć: „Do broni! Do broni!“ jakoby ujrzał nieprzyjaciela. Witta ślubował, iż mu za to kark ukręci.
— Biedna papuga! — westchnęła Una. — I cóż? Czy spełnił obietnicę?
— Ale gdzietam! Wszak ten ptak był własnoś-