Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ku południowi? — spytał nagle Dan, kładąc rękę do kieszeni.
— Dyć widziałem to na własne oczy! Dnia każdego, o każdej godzinie, choćby okręt chybotał się i słaniał na morskich wałach, choćby z przed oczu znikło słońce i gwiazdy i księżyc, ów duch zamknięty w żelazie, zawżdy wiedział, gdzie ma iść i niemylnie zwracał się ku południowi. Witta zwał ono „mądrem żelazem“, abowiem wskazywało mu drogę przez nieznane morza.
W tem miejscu pan Ryszard znów spojrzał przenikliwie na dzieci:
— Co wy o tem sądzicie? Zali to było czarnoksięstwo?
— Czy przypadkiem nie było to coś takiego, jak tu widzisz? — spytał Dan, wydobywszy z kieszeni stary kompas w mosiężnej oprawie, który zazwyczaj pozostawał w dobrej komitywie z kozikiem i pękiem kluczyków. — Szkiełko mi się stłukło, ale igła działa jeszcze dobrze.
Rycerz aż usta szeroko otworzył z podziwu.
— Ależ tak, tak! Mądre żelazo drżało i obracało się właśnie w ten sposób. Teraz już się uspokoiło... i, jakże, wskazuje południe!...
— Północ, — poprawił go Dan.
— O nie! południe! Przecież tam jest południe! — upierał się pan Ryszard.
— I roześmiali się obaj serdecznie, bo jasną jest rzeczą, że gdy jeden koniec prostej igły magnetycznej wskazuje północ, to drugi musi wskazywać na południe.