Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ho, ho! — zadziwił się pan Ryszard, mlaskając językiem. — W tem chyba niema nijakiego czarnoksięstwa, skoro małe dziecko może nosić rzecz taką przy sobie. A czemuż to ono wskazuje na południe... chciałem powiedzieć, na północ?
— Tatuś mówi, że tego nikt nie wie — odpowiedziała Una.
Z twarzy pana Ryszarda zniknął wyraz zakłopotania.
— Wobec tego może to być istotnie czarnoksięska siła. Cokolwiek o tem rzeczemy, dla nas wszelakoż było to czarnoksięstwo. I tak, jakom powiadał, schodziła nam owa podróż. Gdy wiatr płużył, rozwijaliśmy żagle i wylegiwaliśmy się przez cały dzień pod nawietrzną ścianą burty, osłaniając plecy tarczami, by nas nie zmoczyła bryzgająca woda. Gdy cisza panowała na morzu, braliśmy się do wioseł; żółty człowiek przesiadywał ze swem mądrem żelazem, a Witta sterował. Zrazu lękałem się wielkich, pieniących się bałwanów, ale gdym obaczył, jak Witta roztropnie prowadzi okręt pomiędzy niemi, rychło nabrałem odwagi. Hugonowi już z nowotka wszystko wielce się podobało. Jam-ci niebardzo był zręczny do żeglowania a zgoła nie w smak były mi rafy podwodne oraz wiry takie, jakiem widywał koło wysp na zachód od Francji, gdzie jedno z wioseł ugodziło o skałę i strzaskało się w kawałki. Popłynęliśmy na południe po rozhukanem morzu, zasnutem mgłą. Raz, gdy się nieco rozchyliły chmury, ujrzeliśmy przy miesięcznym blasku jakowyś statek flandryjski, co