Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żartom, swej uprzejmości i pracowitości wlał odwagę i karność w nasze szczupłe zastępy — w większym stopniu, niż mogłem się spodziewać. Nawet nasza kohorta libijska — nieznośne „trzeciaki“ — stała spokojnie w podbitych kirysach i nie utyskiwała na zmęczenie.
— Po trzech dniach zjawiło się u nas siedmiu wodzów i przedniejszych rycerzy z narodu Skrzydlatych Kołpaków. Wśród nich był też i Amal, ów wysoki młodzian, którego spotkałem był niegdyś na wybrzeżu. Uśmiechnął się, obaczywszy mój naszyjnik. Pozdrowiliśmy ich uprzejmie jako posłów, poczem pokazaliśmy im Alla, żywego ale związanego. Byli przekonani, żeśmy go zabili, i widziałem, że nie bardzo byliby się tem zmartwili. Allo też to spostrzegł i minę miał skwaszoną. Potem zeszliśmy się na naradę w naszej kwaterze w Hunno. Posłowie oświadczyli, że Rzym już upada i że powinniśmy zawrzeć z nimi przymierze. Oddawali mi w zarząd całą południową Brytanję, ale wpierw żądali z niej haraczu.
— „Cierpliwości!“ odparłem. „Tego Wału nie kupuje się za byle co, niby pierwszą lepszą rzecz zrabowaną. Dajcie mi dowód, że mój wódz nie żyje.“
— „Hola!“ rzekł jeden ze starszyzny; „dowiedźcie nam wpierw, że on żyje.“ A drugi dodał przebiegle: „Co nam dacie, jeżeli przeczytamy wam jego ostatnie słowa?“
— „Nie jesteśmy kupcami, by się targować“ zawołał Amal. „Zresztą temu człowiekowi za-