Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wczesną wiosną, gdy wiatry wschodnie tną człowieka ostro po twarzy, niby noże, wiele okrętów nieprzyjacielskich zebrało się znowu pod Segedunum. Allo zapowiedział mi, że wrogowie nasi nie spoczną, póki w otwartej walce nie zdobędą choćby jednej wieży. Istotnie walczyli w otwartem polu. Mieliśmy z nimi ciężką pracę od świtu do nocy... Gdy już się bój zakończył, ujrzeliśmy jakiegoś człowieka, który wynurzył się spośród szczątków rozbitego statku i zaczął płynąć ku wybrzeżu. Jąłem mu się przyglądać. Po chwili fala wyrzuciła go tuż pod moje stopy.
— Pochyliwszy się nad nim, spostrzegłem na szyi jego taki sam medalik, jaki ja noszę — to mówiąc, Parnezjusz sięgnął ręką ku szyi. — Przeto, gdy odzyskał mowę, zadałem mu pewne pytanie, na które można było odpowiedzieć w pewien określony sposób. On w odpowiedzi wyrzekł mi właśnie potrzebne słowo... słowo, które jest hasłem stopnia Gryfów w tajemnej wiedzy mego boga, Mithrasa. Osłoniłem go przeto tarczą, póki nie odzyskał sił. Jak widzicie, nie jestem ułomek, ale on był o głowę wyższy ode mnie. Powstawszy, zapytał: „A cóż teraz będzie?“ „Zrób, co ci się podoba, mój bracie“, odpowiedziałem; „wolno ci odejść albo pozostać.“
— Spojrzał na morze, huczące spienioną kipielą. Widać tam było jeden jeszcze statek nieuszkodzony, stojący poza dosięgiem strzału naszych katapult. Kazałem zaniechać strzelania, rozbitek zaś dał znak ręką w stronę owego statku. Statek pod-