Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

można tylko w miarę sił ludzkich. Był to wielki błąd z mej strony.
— Ze strony Piktów nie obawiałem się niczego, przynajmniej na czas jednego roku, ale Allo ostrzegł mnie, że Skrzydlate Kołpaki niebawem przypłyną i z dwóch stron uderzą na Wał, by pokazać Piktom naszą słabość. Zacząłem więc pośpiesznie przygotowywać się do obrony, a pośpiech ten bynajmniej nie był przedwczesny. Na krańcach Wału umieściłem najlepszych żołnierzy, jakich mieliśmy, a na wybrzeżu ustawiłem osłonięte katapulty. Spodziewaliśmy się, iż Skrzydlate Kołpaki nadlecą — jak to było w ich zwyczaju — wraz z zamiecią śnieżną, po dziesięć do dwudziestu statków naraz, i zależnie od wiatru zawiną bądź koło Segedunum, bądź koło Ituny.
— Otóż, gdy okręt przybija do brzegu, załoga musi zwijać żagiel. Trzeba więc wypatrzeć chwilę, gdy ludzie podciągają wgórę dolny brzeg żagla, a wtedy katapulty winny cisnąć nań całą siatkę pełną potłuczonych kamieni (żelaznych grotów nie używa się w tym wypadku, gdyż mogłyby podziurawić płótno). Żagiel, jak worek, napełnia się kamieniami, przeważając na bok okręt; ten wali się w morze, a ono już go wyprzątnie do czysta. Garstka ludzi czasami dostanie się na ląd, ale bardzo nieliczna... Gdyby nie czatowanie na brzegu wśród zawiei śniegu i siekącego piasku, nie możnaby tej roboty uważać za uciążliwą. Tak to broniliśmy się przed Skrzydlatemi Kołpakami w ową zimę.