Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

twe cne postępki. Zaczynaj więc, a ty, Gilbercie (słyszałem, że jesteś trochę nieuważny) nie przekręcaj właściwego znaczenia rzeczonych słów.“
— Przeto Fulko, śmiertelnie przerażony otaczającą go ciemnością, zaczął opowiadać, a Gilbert, nie wiedząc, co go spotkać może, spisywał słowo po słowie całą opowieść. Słyszałem-ci ja w mem życiu wielu opowiadań, ale nigdy mi się nie zdarzyło słyszeć czegoś, coby się mierzyć mogło z opowieścią Fulkona o jego czarnem życiu, wypowiadaną głuchym, grobowym głosem z głębi lochu, w którym on wisiał.
— Taka była straszna? — zapytał Dan.
— Straszliwa, wprost niewiarygodnie straszliwa! — odpowiedział pan Ryszard. — Mimo to było w niej coś takiego, co nawet Gilberta zmuszało do śmiechu. Śmialiśmy się we trzech tak serdecznie, aż nas wątpia bolały. W pewnym momencie począł tak szczękać zębami, iż nam już przykro było słuchać, przeto podaliśmy mu kubek wina na rozgrzewkę. Rozgrzawszy się, jął gładko już i potulnie opowiadać wszystkie swoje fortele, złośliwości i zdrady, swoje zuchwalstwa (a umiał-ci on być odważny do zapamiętałości), swoje fałszerstwa, wybiegi i ucieczki (potrafił też być nędznym tchórzem); zwierzał się ze swego bezwstydu i nikczemności, ze swej rozpaczy stąd płynącej, z przedsiębranych środków ratunku i ze swej obłudy. Rozwijał przed nami brudne łachmany swego żywota, z taką dumą, jakoby niósł szumny jaki proporzec. Gdy umilkł, obaczyliśmy przy blasku pochodni, że