Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

woda dosięgła mu już do samych ust, tak iż z trudnością łapał dech nosem.
— Wyciągnęliśmy go przeto i otarłszy ręcznikiem, owinęliśmy w opończę, poczęstowali winem, a gdy pił, pochyliliśmy się nad nim i przyglądaliśmy mu się bacznie. Trząsł się, ale twarz miał bezwstydną.
— Nagle posłyszeliśmy, jako Jaśko, co strzegł schodów, ruszył się gwałtownie, snadź ze snu zbudzony, atoli w tejże chwili jakiś chłopak przebiegł pędem koło niego i stanął przed nami, zaspany, z włosem rozwichrzonym, w którym tkwiło pełno źdźbeł sitowia. „Tato, ach tato! Śniła mi się zdrada!“ zawołał żałośnie i począł coś bełkotać niezrozumiałym głosem.
— „Idź-że stąd! Niemasz tu nijakiej zdrady!“ ofuknął go Fulkon. Chłopak, jeszcze niezupełnie ze snu ocknięty, ruszył spowrotem, a Jaśko powiódł go za rękę do świetlicy.
— „To twój syn jedynak!“ zawołał De Aquila. „Przecz przywiodłeś tu tego dzieciaka?“
— „To mój dziedzic i spadkobierca, przeto nie chciałem go poddawać pod opiekę memu bratu“, odrzekł Fulkon, i znowu zawstydził się wielce. De Aquila nic nie rzekł, jeno siedział w zadumie, piastując oburącz czarę wina... o tak, jak wam teraz pokazuję. Naraz Fulkon dotknął się jego kolana i rzekł:
— Pozwól chłopakowi uciec do Normandji, a ze mną uczyń, jako ci się podoba. Doprawdy,