Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— „Gilbercie“, ozwał się De Aquila. „Jeszcze ostało wiele pamiętnych słów i czynów „naszego pana, dziedzica na Pewensey’u“, których dotąd nie zapisało twoje pióro. Weźno inkaust i piórnik, Gilbercie, i pisz dalej. Nie wszyscy możemy być zakrystjanami w Battle.“
— W oną to chwilę rzekł Fulkon, leżący na ziemi: „Związaliście posłańca królewskiego. Pevensey pójdzie z dymem za to przestępstwo.“
— „Być może“, odparł De Aquila. „Jużem raz widział jego oblężenie. Ale nie trać otuchy, Fulkonie. Przyrzekłem ci, że pod koniec owego oblężenia będziesz obwieszon śród płomieni, przedtem zaś dzielić się z tobą będę ostatnim bochenkiem chleba. Nie uczyniłby tego nawet Odo, któregośmy wraz z Mortainem zamorzyli głodem.“
— Wówczas Fulko usiadł na ziemi i jął długo a przenikliwie przyglądać się De Aquili.
— „Na Wszystkich Świętych!“, zawołał. „Czemużeś mi nie powiedział odrazu, że jesteś stronnikiem książęcia?“
— „Zali nim jestem?“, żachnął się De Aquila.
— Fulkon roześmiał się i rzekł: „Żaden z tych, co służą królowi Henrykowi, nie poważyłby się postąpić tak z jego posłem. A kiedy przeszedłeś na stronę książęcia? Pozwól mi wstać, tedy będziemy mogli snadnie dojść do porozumienia.“ To mówiąc, uśmiechał się, kiwał głową i dawał ręką znaki przyjazne.
— „Tak! dojdziemy jeszcze do porozumienia“, odburknął De Aquila, poczem skinął na mnie.