Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

patwy, któreśmy zajadali), wprowadziliśmy go do naszej komory na górze, dokąd już wpierw podążył Gilbert z rejestrem naszych włości. Gdy Fulkon posłyszał szum i huk wody w onym lochu (a jako pomnę, był właśnie przypływ), odskoczył w nagłej trwodze; wówczas jego długie, zawijane trzewiki zaplątały mu się w rozesłanem sitowiu... i zwalił się na ziemię, a Jaśkowi było już nietrudno trzepnąć go łbem o najbliższą ścianę.
— Czy wiedzieliście, że tak się stanie? — zapytał Dan.
— Juści! — odpowiedział pan Ryszard, uśmiechając się słodko. — Ja przydeptałem mu miecz i odpiąłem pochwę. On przez chwilę nie wiedział, czy jest dzień, czy noc na świecie; leżał na ziemi, łypiąc oczyma i bełkocąc nieprzytomnie, póki go Jaśko nie związał jako barana. A był Fulkon obleczon w ową nowego kroju zbroję, którąśmy zwali zbroją jaszczurczą. Nie była z łańcuszków, jako mój kirys — (tu pan Ryszard wskazał na pierś własną) — ale z małych łusek niepożytej stali, nałożonych na gzło z twardej skóry. Zdjęliśmy zeń to okrycie, nie chcąc, by tak porządna zbroja miała zardzewieć od wilgoci i oto w woreczku na szyi De Aquila znalazł ten sam zwitek pergaminu, któryśmy włożyli pod kamień koło pieca.
— Ujrzawszy to, Gilbert miał ochotę czmychnąć. Położyłem mu rękę na ramieniu. To wystarczyło. Upadł na ziemię, drżąc i odmawiając pacierze.