Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— „Mówisz ni to, ni owo, iście jak Normańczyk!“, obruszył się Hugon. „A cóż będzie z naszemi dworami?“
— „Ja nie myślę o sobie“, rzecze De Aquila, „ani też o naszym królu, ni o naszych włościach. Myślę o Anglji, o której nie myśli ani król, ani baronowie. Nie jestem Normańczykiem, mości Ryszardzie, ani Sasem, mości Hugonie. Jestem Anglikiem!“
— „Czyś Normanem, Sasem czy Anglikiem“, odrzekł Hugon, „nasze życie należy do ciebie w każdym hazardzie. Kiedyż powiesimy Gilberta?“
— „Nigdy“, rzecze De Aquila. „Kto wie, może mu jeszcze się uda zostać zakrystjanem w Battle, bo przyznać trzeba, że piórem włada zręcznie. Zmarli ludzie bywają niemymi świadkami. Bądźcież cierpliwi.“
— „A tymczasem król już odda Pevensey Fulkonowi... a nasze dwory też przejdą w jego ręce!“, powiadam mu na to. „Czy mamy oznajmić o tem naszym dzieciom?“
— „O nie. Król nie poruszy gniazda szerszeni na południu, póki nie wykurzy pszczół na północy. Może uważa mnie za zdrajcę... ale przynajmniej obaczy, iż nie podnoszę oręża przeciwko niemu, a każdy dzień, póki siedzę cicho, jest dlań zyskiem w walce z baronami. Gdyby był człowiekiem mądrym, toby czekał końca wojny i nie robił sobie nowych wrogów. Ale mnie się widzi, że Fulko wpłynie na niego, by wezwał mnie do siebie, a jeżeli nie posłucham wezwania, będzie to w mnie-