Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i wasze włości. Nic w tem nowego. Już tak nieraz bywało!“ To rzekłszy, przechylił się wtył i ziewnął.
— „A ty chcesz bez słowa i bez boju oddać Pevensey?“, spytał Hugon. „Zatem my, Sasowie, będziemy walczyć z twym królem! Pójdę do Dallingtonu, by ostrzec mego siostrzeńca. Dawaj mi konia!“
— „Tobie należałoby dać konika drewnianego i grzechotkę“, odrzekł De Aquila. „Włóż pergamin na dawne miejsce i przysyp go popiołem. Jeżeli Fulko odzierży po mnie Pevensey, który jest bramą Anglji, cóż on pocznie z tym nabytkiem? On w sercu pozostał Normańczykiem, i serce jego pozostało w Normandji, gdzie będzie mógł mordować swych chłopów, jako mu się żywnie podoba. Przeto otworzy wrota Anglji naszemu ślepemu Robertowi, jako byli usiłowali Odo i Mortain, a wówczas będzie nowe lądowanie i nowa bitwa pod Santlache. Dlatego to ja nie mogę zrzec się Pevensey’u!“
— „Słusznie!“, rzekliśmy na to my obaj.
— „No, czekajcie jeszcze, czekajcie! Jeżeli król, na mocy zeznań tego Gilberta, straci ufność dla mnie, tedy przyśle tu przeciwko mnie hufiec swych ludzi, gdy zasię my będziem staczać boje, brama Anglji będzie stała otworem dla wroga — nikt jej pilnować nie będzie. I któż to wtedy pierwszy przez nią przejdzie? Nie kto inny, tylko Robert Normandzki. Przeto nie mogę walczyć z mym królem.“ To mówiąc, jął pieścić miecz swój... jak ja to czynię w tej chwili.