Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Te same zębiska — ciągnął dalej pan Ryszard — wpiły się w bok i prawe ramię Hugona... A ja?... E, fraszka! Nic mi się nie przygodziło okrom złamania nogi... i okrom wielkiej gorączki. Thorkildowi ucho odgryzł on djabeł, ale najgorzej wyszedł Hugon, bo miał bok i ramię doszczętnie popsowane. Ujrzałem go, jak leżał opodal, żując owoc jakiś, trzymany w lewej ręce. Ciało mu odpadało od kości, włosy gęsto osnuły się siwizną, a na ręce ukazały się sine żyłki jako u niewiasty. Widząc, iż nań patrzę, objął mnie lewem ramieniem za szyję i szepnął: „Weźmij ode mnie miecz mój. Wszak on już do cię należał od czasu bitwy pod Hastings, ale ninie, o bracie mój, nie udzierżę już nigdy jego rękojeści!“ Takośmy tedy leżeli na pokładzie, gwarząc o bitwie pod Santlache, tudzież, jako pomnę, o wszystkiem, co się zdarzyło od czasu onej bitwy... a bywało, żeśmy się obaj w tej rozmowie popłakali rzewnie. Jam był słaby jako dziecię, on zaś był cieniem nieledwie.
— „Poniechajcie płaczu!“, zawołał na nas Witta przechylając się z nad steru. „Złoto każdemu człeku starczy za prawą rękę! A patrzcie-no, patrzcie, ile tu złota!“ I przykazał Thorkildowi, aby nam pokazał złoto, kość słoniową, jako dzieciom, którym pokazują świecidełka. Zgromadził na okręcie wszystko ono złoto, które leżało na wybrzeżu, oraz dwakroć więcej, bo tyle mu naznosili wieśniacy, wdzięczni za zabicie djabłów. Jako mi Thorkild opowiadał, czczono nas tam niby