Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pokładzie, by szyli w djabłów, gdyby tym przyszła chętka zeskoczyć z drzewa, które wszak było nieopodal. Przy każdej burcie usadowił dziesięciu wioślarzy i kazał im uważać, jaki znak da ręką — w miarę tego, czy mają wiosłować naprzód czy wtył. W ten sposób udało mu się podprowadzić ich nieznacznie ku brzegowi. Atoli gdyśmy tam przybili, nikt nie chciał stanąć nogą na lądzie, aczkolwiek złoto było od nas o dziesięć kroków. Nikomu wszak niespieszno na szubienicę! Ludziska przywarli do wioseł, skomląc jako psy obite, a Witta gryzł palce z wściekłości.
— Naraz Hugon mówi do nas: „Ano słuchajcie!“ Jęliśmy przeto nadsłuchiwać. Zrazu nam się zdało, że to jeno brzęczenie błyszczących much na wodzie. Atoli potem głos ów nabrał mocy, stawał się coraz głośniejszy i bardziej zawzięty, tak, iż wszyscy już poczęli go rozeznawać uchem.
— A cóż to było? — spytali jednocześnie Dan i Una.
— Ten oto miecz! — odrzekł pan Ryszard, głaszcząc polerowaną rękojeść. — Śpiewał-ci on tak, jako śpiewają Duńczykowie przed bitwą. „Idę!“ zawołał Hugon i skoczył z okrętu na oną kupę złota. Mnie strach przenikał do szpiku kości, ale, sromając się, by mnie tchórzem nie nazwano, poszedłem za mym druhem, a Thorkild z Borkumu skoczył w ślad za mną. Okrom nas trzech nikt już się na to nie ważył. „Nie czyńcież mi przygany!“ krzyczał za nami Witta, „przedsię muszę ostać na okręcie!“ Nie mieliśmy czasu na pochwały czy