Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Puk z Pukowej Górki.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chcąc im oznajmić, że mu złota potrzeba — poskrobał się w głowę, pokazując przytem na nasze żeleźca i paciorki. Oni podbiegli ku brzegowi (bośmy jeszcze byli na okręcie) i wskazywali palcami nasze łuki i miecze, bo za każdym podjazdem do lądu zawsześmy mieli broń przy sobie. Wkrótce potem wywlekli z chat cały stos złota w bryłach i proszku oraz kilka sczerniałych kłów słoniowych. Zwalili to wszystko na kupę, jakby chcieli nas tem skusić, i czyniąc znaki jakoweś, podobne do ciosów w walce, wskazywali na wierzchołki drzew i na las pobliski. Naczelnik onego plemienia czy też największy między nimi czarnoksiężnik jął przytem bić się pięśćmi po piersiach i zgrzytać zębami.
— Rzecze tedy Thorkild z Borkumu: „Zali oni nam oznajmują, że wypada nam walczyć o te błyskotki?“ I już wydobył miecz do połowy z pochwy.
— „Nie!“ odrzekł Hugon. „Mnie się widzi, że oni proszą nas o pomoc przeciwko jakiemuś nieprzyjacielowi.“
— „To mi się nie podoba“ znienacka ozwał się Witta. „Cofnijmy się na środek rzeki.“
— Cofnęliśmy się przeto i siedzieliśmy nieporuszenie, przyglądając się czarnym ludziom, gromadzącym stosy złota na wybrzeżu. Naraz posłyszeliśmy znowu owo bębnienie, rozlegające się kędyś w boru. Wieśniacy w jednej chwili pierzchli do swych lepianek, ostawiając złoto bez nijakiej straży.