Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

parzył, jak rozpalone żelazo. Ale pstrągi nie dbały o zapał. Uwijały się w zimnej, kotłującej wodzie, i chwytały przynętę. Po dwóch godzinach narachowałem czterdzieści pstrągów złowionych i dałem pokój liczeniu. O, bogowie nieśmiertelni! To był połów! chociaż słońce opaliło mi na strzępy skórę na całym nosie!
O zmroku Yankee-Jim uprowadził mnie, mimo oporu, do chaty na wieczerzę. Ryby zobojętniły mnie na wszelkie niespodzianki, więc gdy Jim przedstawił ranie młodej, dwudziestopięcioletniej osobie, z oczyma gazeli i długiemi rzęsami, nie rzekłem nic. Dama była rodem, z Kalifornii, była żoną posiadacza farmy „niedaleko ztąd, w górę rzeki,“ i doktorką razem z mężem chaty Jima. Miała na nogach papucie i nie nosiła gorsetu, ale była zdumiewająco piękna, a ryba, ugotowana przez nią, godna była królewskiego stołu. Po wieczerzy zaczęli się schodzić goście, znoszący nowiny: że Nicholsomowi zginęła jałówka, że wdowa po Grancie nie chce sprzedać łąki i t. p. Piękna Dyana rozmawiała z nimi jak królowa, mąż jej i Jim prosili ich siedzieć i rozmawiali uprzejmie. I wtedy dopiero Jim rozwinął cały zasób kłamstw o walkach z Indyanami; flaszka z wódką zaczęła krążyć, a Dyana roztoczyła skargi na sąsiadów. Najbliższi mieszkali o trzy mile, „kobiety wcale niemiłe, gadatliwe. Gorszą się, jeżeli kto tańczy, albo włoży jedwabną suknię. Wszystko są rodem z Montany i nie znają świata.“ I pytała, czy tak samo jest wszędzie — na szerokim świecie? Tak, wszędzie to samo. Przypomniała mi się w tej chwili wojskowa osada w Indyach, i zgorszenia, wywołane strojnemi sukniami