Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zarżnięcia, przebijania, nie były wywołane koniecznością obrony; sprawcy ich nie potrzebowali bronić swego życia. Bynajmniej. Bójki spowodowane były pijaństwem, zdarzały się w szynkowniach i szulerniach, najczęściej bez żadnego powodu.
Słuchanie tych opowiadań przepełniło mnie wstrętem. Niema nic rycerskiego, ani romantycznego w ciągłem noszeniu przy sobie broni, pomimo wszystkiego, co na pochwałę tego obyczaju napisali autorowie amerykańscy. Tchórzowstwo to raczej — i nie potrafię wypowiedzieć głębokiej wzgardy, jaką budzą we mnie niektóre objawy życia na Zachodzie. A cóż dopiero mówić o wstręcie, jakim mnie przejął stary jeden człowiek, który uważał za słuszne i usprawiedliwione napaści, okaleczania, zabijania ludzi, obchodzenie prawa, jeżeli miało za sobą siłę, deptanie go, jeżeli było bezsilne, oszukaństwa w polityce, kłamstwa w sprawach państwowych i krzywoprzysięztwa w sprawach miejskich zarządów. A w wagonie pełno było dzieci, zuchwałych względem rodziców, rozkapryszonych, nieznośnych, zepsutych, dzieci takich, jakich nie zdarza się nigdy widzieć w anglo-indyjskim świecie. Wyrosną one z czasem na takich samych ludzi, jak ci, którzy siedzieli teraz w palarni, na ludzi, nie szanujących niczego i nie uznających żadnego prawa...
Spuszczając się na drugą stronę gór Skalistych przejeżdżaliśmy przez most, wysoki tylko dwieście osiemdziesiąt sześć stóp. Zbudowany był on z żelaza, ale do niedawna pociągi przejeżdżały tędy po drewnianych rusztowaniach, pomimo, że inżynierowie dawno już uznali je za niebezpieczne. Z czasem