Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dziękuję Bogu, że nie będę potrzebował jechać przez ten tunel z powrotem! Ma on dwie mile długości, i nie jest niczem innem, jak prostą galeryą podziemną, taką, jakie bywają w kopalniach — podstemplowaną belkami i oświetloną światłem elektrycznem. Zupełne ciemności byłyby tam więcej pożądane, bo światło uwydatnia tylko niedbałe wyrąbanie skał, przez które pociąg przepełza, przepycha się w dół, a jadący słyszą plusk wody spadającej kroplami na dach wagonu, i osypujące się kamyki ze sklepienia. Wtedy każdy się modli, modli gorąco, powietrze staje się coraz duszniejsze i nikt nie śmie odwrócić oczu od belek, któreby mogły runąć, gdyby ich nie podtrzymywały zalęknione spojrzenia. Strażnik przechodzi przez tunel po przejściu każdego pociągu, ale to niewiele pomaga. „Przypuszcza“ on, że następny pociąg zdoła przejechać, i maszynista „przypuszcza“ toż samo. Pierwszego lepszego dnia zastaną oni zapadniętą jamę pośrodku tunelu, a przedsiębiorczy reporter będzie opisywał jęki i krzyki żywcem pogrzebanych, i będzie wysławiał energię prasy, zdobywającej natychmiast wiadomości, i na tem koniec. Życie ludzkie niewielką ma tu cenę.
Przysłuchiwałem się rozmowom w oddziale dla palących przez całą drogę, i z małemi wyjątkami, wszystkie one miały podobną treść: gwałtowne, brutalne, dzikie morderstwa, podstępne i chytre chytrością dzikich ludzi — morderstwa, nie ukarane przez prawo, — ani przez bezprawie. Na zakończenie każdego opowiadania upewniano mnie, że to już należy do przeszłości, że to są zdarzenia z przed lat pięciu. Ale trzeba jeszcze zwrócić uwagę, że te zastrzelenia,