Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

takie samo, jakie niejedna memsahib w Indyach hoduje pod swoim dachem. Ale dzięki panującym prawom, jest ono wolnym i niezależnym obywatelem i, co za tem idzie, nie podlegającym krytyce. On, tylko on, murzyn, usługuje do stołu w tem obłąkanem mieście, (Chińczyk nie liczy się za nic). Jest on niewyćwiczony w służbie, niezdolny, ale zapełnia miejsce i bierze zapłatę. Bóg uposażył go mniejszą dozą rozumu, niż mieszkańców Wschodu. On zaś ubiera się przy tem, że usługuje do stołu przypadkowo, tak sobie, dla rozrywki. I stara się, żebyś to zrozumiał. Życzysz sobie zjeść obiad i pragnąłbyś, ażeby ci go podano o ile możności porządnie. On zaś, murzyn, to mieszanina wielkiego, czarnego, głupiego dziecka i człowieka zarazem. Kolorowy taki pan podawał mi uporczywie ciastka, kiedy żądałem czego innego, a potem zagadnął mnie o szczegóły o Indyach. Powiedziałem mu coś nie coś o tamtejszych płacach.
— O! — roześmiał się wesoło. — Mnieby to na cygara nie starczyło.
Potem zaczął mi się łasić o dziesięć centów, a potem zaczął się rozwodzić z litością nad Hindusami, poganami ich nazywał, ten czarnowełnisty potwór, którego rasa jest od niepamiętnych czasów celem szyderstwa prastarej Azyi! Obejrzałem go dokładnie i z kształtu głowy przekonałem się, że to murzyn z rasy Yomba, jeżeli można polegać na określeniach etnologicznych. Myślał on po angielsku, ale niemniej był członkiem rasy Yomba i cechy jej przechowały się w nim wiernie. W sali pełno było okazów innych ras; niektórzy podobni do Gallasów (chociaż handel niewolnikami nie zasilał się nigdy materyałem