Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stosunki? O, nie! — mówiło do mnie cudne zjawisko z purpurowemi usteczkami, strojne w białe koronki. — I mnie może się to samo przytrafić...
Może być, że to poczucie możliwych katastrof jest powodem, że towarzystwo w San-Francisco wiruje wciąż w pełni oszołomiającego ruchu i życia. Lekkomyślność unosi się tam w powietrzu.
Nie umiem sobie wytłómaczyć, zkąd to pochodzi, ale wiem, że jest. Szum wichrów, wiejących od oceanu Spokojnego, upaja ludzi. Zbytek i przepych, który cię otacza, zawraca do reszty głowę i płyniesz, wybijasz się w górę, lub spadasz na dół; płyniesz, dopóki ci starczy pieniędzy. Zarabiają tu wszyscy dużo i wydają pełną garścią, i nietylko bogacze, ale i rzemieślnicy, którzy płacą pięć funtów za garnitur i za inne rzeczy zbytkowe w tym samym stosunku. Młodzi ludzie używają młodości. Grają, pływają jachtem, ścigają się, robią zakłady, urządzają zapasy atletyczne i walki kogutów, tamte jawnie, te potajemnie, zakładają wspaniałe kluby, tłuką się na grzbietach końskich i wielu innych okolicznościach, a do kłótni są zawsze skorzy. W dwudziestym roku życia mają już doświadczenie w prowadzeniu interesów: puszczają się na duże przedsiębiorstwa, dobierając wspólników równie doświadczonych, i ulegają rozbiciu z taką samą okazałością, jak wszyscy ich sąsiedzi. Należy pamiętać, że ludzie, którzy w latach pięćdziesiątych zbudzili do życia Kalifornię, byli pod względem fizycznym i pod względem niektórych stron krzepkiego charakteru, doborowem ziarnem. Niezdolni i słabi wymarli w drodze, lub zaprzepaścili się w czasach budowy. Do tego związku przyłączyły się roz-