Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzenie, spokojne usta i pewną rękę, dopóki nie nadejdzie dzień porachunku i raptowny upadek głową na dół; wtedy umiera, a przyjaciele wygłaszają odpowiednie wspomnienie. Dlaczego zaś ludzie, którzy po większej części nie mogą znosić trunków, igrają z niemi tak lekkomyślnie, niech kto inny wytłómaczy. Ale ten nieszczęśliwy stan rzeczy sprowadził jednę korzyść, o czem zaraz opowiem.
W samem sercu handlowej dzielnicy, gdzie najgęściej usadowiły się banki, gdzie najliczniej krzyżują się telegraficzne druty, mieści się napół pod ziemią bar, utrzymywany przez Niemca z długiemi blond kędziorami i jasnem okiem. Idźcie tam cichutko, stąpając na palcach, i poproście o... poncz. Dziesięć minut trzeba poczekać, zanim się zagotuje, ale następstwem tego czekania będzie najdoskonalszy i najszlachetniejszy wytwór. Jeden tylko człowiek wie, z czego się on składa. Skosztujcie sami i nie zapomnijcie pobłogosławić mnie zato — mnie, który pamiętam zawsze o bliźnich!
Ale dość już o szynkowniach. Pomówmy teraz o wspaniałem widowisku: o ludzie, rządzonym przez lud i dla ludu, jak się to przedstawia w San-Francisco. Każdy obywatel amerykański, po ukończeniu dwudziestu jeden lat ma głos wyborczy. Może nie umieć rządzić swemi interesami, ani opiekować się żoną, ani wychowywać dzieci, może być nędzarzem, ogłupiałym opojem, bankrutem, rozpustnikiem, albo poprostu waryatem, ale mimo to głos ma zawsze. Jeżeli mu się podoba, może głosować bezustannie na wybór gubernatora swego stanu, na urzędników miejskich, na wszystko i wszystkich.