Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzy Meksykaninem a siedzącym obok niego z lewej strony. Człowiek ten porwał się z miejsca, przegrodził się stołem od przeciwnika i wyciągnął chudą, żółtą rękę w stronę wygranych pieniędzy Meksykanina.
Tu należy zauważyć, jak dalece człowiek rządzi się instynktem. Zobaczyłem, że Meksykanin podnosi się z siedzenia i w tej samej chwili znalazłem się na ziemi, nie zdając sobie nawet sprawy, że to najbezpieczniejsze miejsce, kiedy latają kule. Leżałem już rozciągnięty na ziemi, zanim zdołałem sformułować swoje wrażenia, zanim w lochu rozległ się ogłuszający huk wystrzału. W ciasnej przestrzeni odgłos nie mógł się rozejść, tak samo jak i dym gryzący w nos i gardło. Strzał nie powtórzył się, tylko zapanowała głęboka cisza, a ja dźwignąłem się z ziemi. Chińczyk pochwycił obu rękoma brzeg stołu i wpatrywał się w puste miejsce naprzeciwko. Meksykanina już nie było, tylko lekki obłoczek dymu unosił się pod sklepieniem. Trzymając się ciągle stołu, Chińczyk wymówił „ach!“ takim tonem, jakim człowiek wita dobrego znajomego, ukazującego się we drzwiach. Potem zakaszlał i padł na prawy bok, a ja zobaczyłem, że dostał postrzał w żołądek.
Spostrzegłem wtedy, że z wyjątkiem dwóch ludzi, pochylonych nad rannym, nie było nikogo więcej w piwnicy i wtedy cała groza wewnętrznego przerażenia, tłumiona dotąd przez ciekawość, ogarnęła moją duszę. Zapragnąłem gwałtownie wydobyć się ztąd, Chińczycy mogli mnie wziąć za Meksykanina — najokropniejsze rzeczy mogły się stać ze mną — i było bardzo prawdopodobnem, że wszystkie wyjścia są