Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie. Umocniony temi wskazówkami, szedłem, dopóki nie doszedłem do wielkiej ulicy, pełnej wspaniałych budowli cztero- i pięciopiętrowych, ale wybrukowanej zwyczajnemi kamieniami. Tramwaj, na linii bez żadnej widocznej podpory, wyślizgnął się cichaczem i o mało co nie przejechał mnie z tyłu. O sto kroków dalej było jakieś zbiegowisko, jakiś błysk i coś, co się szybka wysunęło. Ociężały Irlandczyk w kapeluszu, z małą, niklową blaszką na rozłożystem łonie, wynurzył się z pośrodka gromadki, podtrzymując Chińczyka, który został ugodzony nożem w oko i zalany był potokami krwi. Widzowie rozeszli się, a Chińczyk pod opieką policyanta poszedł także. Naturalnie, nic mi nie było do tego, ale jednak rad byłbym się dowiedział, co mianowicie stało się z tym osobnikiem, który posługiwał się nożem? Dobrze to świadczy o porządku w mieście, że zbierający się tłum nie zatamował ruchu ulicznego, żeby dojrzeć, co się dzieje. Ja byłem szóstym i ostatnim świadkiem, asystującym temu widowsku i jedynym, który niem był zaciekawiony. Aż mi się zrobiło wstyd swojej ciekawości.
Bez żadnego więcej wypadku doszedłem w końcu do „Palace-Hotelu,“ siedmiopiętrowego składu na ludzi, z tysiącem pokojów. Każdy podróżnik opisuje urządzenia hotelowe w tym kraju. Ale trzeba to widzieć, żeby módz ocenić. I chciejcie raz zrozumieć, że za pieniądze nie kupicie tu na zachodzie usługi.
Kiedy hotelowy pisarz, człowiek, który naznacza ci pokój i, o ile się zdaje, obowiązany udzielić ci objaśnień, otóż, jeżeli ta wspaniała osobistość zniża się do zaspokojenia twoich potrzeb, czyni to gwiżdżąc,