Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 02.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pytając o wszystko, com wiedział, a najwięcej o dziennikarstwo w Indyach. Nikczemna to rzecz wstępopować na obcą ziemię z kłamstwem na ustach. Powiedziałem prawdę urzędnikowi celnemu, który moje najcenniejsze ruchomości wyrzucił na podłogę, zarzuconą nawozem i trocinami; ale reporter oszołomił mnie nietyle swojem dokuczliwem natręctwem, co wspaniałą ograniczonością umysłu. Żałuję teraz, żem mu nie powiedział więcej kłamstw, wstępując w granice tego miasta o trzykroć pięćdziesięciu tysiącach ludności. Pomyślcie tylko! Trzykroć pięćdziesiąt tysięcy białych mężczyzn i kobiet, zebranych na jednem miejscu, przechadzających się po prawdziwych, kamiennych chodnikach, przed sklepami i oknami z kryształowych szyb i mówiących językiem niebardzo różniącym się od angielskiego. Dopiero zapuściwszy się w labirynt małych drewnianych domostw, zakurzonych ulic i zaułków, spostrzegłszy dzieci bawiące się pustemi beczułkami od nafty, zauważyłem różnicę mowy.
— Pan życzy sobie iść do „Palace-Hotel? — przemówił jakiś uprzejmy młodzieniec, siedzący na wozie. — Więc co pan tu robisz, u dyabła? To najgorsza dziura z całego miasta. Trzeba iść ztąd do rogu, potem zawrócić i iść, aż się uderzy znów o róg, a stamtąd już niedaleko.
— Amen — odrzekłem. — Ale któż ja jestem, żebym się miał rozbijać o rogi? Powiedz wyraźniej, mój synu!
Myślałem, że się rzuci o ziemię, ale nie. Wytłómaczył mi tylko, że nikt tu nie mówi „ulica,“ a nazwy czasem są wypisane na latarniach, a czasem