Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

budzenia. Jeden osobnik ocknął się właśnie po trzech dniach hulanki, inne rozpoczynały trzydniówkę. Opatrzność dopomogła mi przetrwać to wszystko. Pewien odcień surowej powagi, cechujący moje czarujące obejście, sprawił, że wszędzie brano mnie za lekarza, lub... pastora. Dzięki temu oszczędzono mi słuchania najjaskrawszych dowcipów i pozwolono usiąść i przypatrywać się wdzięcznym objawom tego słodkiego „życia.“ Najgorsze było to, że kobiety były rzeczywistemi kobietami, i ładnemi kobietami, podobnemi do osób, które znałem, a gdy przerwały na chwilę niedorzeczne wrzaski, zachowywały się przyzwoicie.
— Mogłyby wszędzie ujść za prawdziwe damy — powiedział mój towarzysz. — Prawda, że to wszystko dobrze się przedstawia?
Raptem piękna Kate zaczęła ryczeć, żądając więcej napitku. Była godzina trzecia rano i rozpoczęły się znów ohydne rozmowy.
Mówiły o sobie, że są „wesołe.“ Nic to nie znaczy na papierze. Żeby módz osądzić całą przerażającą posępność tego szyderstwa, trzeba słyszeć te słowa z ich ust i w ich własnem otoczeniu. Mrugnąłem porozumiewająco, chcąc pokazać, że i ja jestem „szykowiec“ i że i ja także nie blaguję. Jest w takich towarzystwach pewien jad, który zatruwa ludzi i popycha ich do nadmiernej wesołości; ale gdy się siedzi we czworo, pijąc i klnąc, zapada się grunt zabawy, a występuje obrzydzenie i nuda. Po całonocnych rozmyślaniach zdobyłem przeświadczenie, że dla tego rodzaju kobiet nie istnieje piekło na tamtym