Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

to od niebacznego słówka w restauracyj, a skończyło... nie wiadomo gdzie. Że na świecie znajduje się sporo dam: Francuzek, Niemek i Włoszek, zajmująjących się odmiennym procederem, wiadomo wszystkim, ale dla człowieka, który przebywał czas jakiś w Indyach, przykro jest zobaczyć Angielki, kolegujące z tamtemi na tem samem polu. Czy zamożny papa, wyprawiający syna i dziedzica w podróż naokoło świata dla uzupełnienia jego edukacyi, zastanawia się nad tem, w jakich miejscach będzie ją uzupełniał młodzieniec, pod przewodnictwem, równie, jak on sam, niedoświadczonych towarzyszów? Przypuszczam, że nie myśli o tem wcale. W interesie więc tych zamożnych ojców i z naiwnej ciekawości, co w Hong-Kongu nazywają „życiem,“ włóczyłem się przez jednę noc po jego ulicach. Cieszę się, że nie jestem ojcem dorosłego syna. Występek jest mniej więcej taki sam wszędzie, ale jeżeli człowiek chce go sobie obrzydzić na zawsze, niech jedzie do Hong-Kongu.
— Rozumie się, że to wszystko lepiej idzie we Frisco[1] — powiedział mi przewodnik. — Ale trzeba przyznać, że i na Hong-Kong to wcale nieźle.

I dopiero gdy otyła duma w czarnych szatach zaczęła piszczeć, domagając się ohydnego płynu, noszącego nazwę „butelki wina,“ zacząłem pojmować, na czem polega wspaniałość sytuacyi. Widziałem przed sobą „życie.“ „Życie,“ to wielkie słowo. Polega ono na spijaniu przesłodzonego szampana i wymianie cy-

  1. Żargonowe skrócenie nazwy San Francisco (p. tł.).