Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wania wznoszącego się domu. We własnym kraju Chińczyk jest traktowany z pewnem lekceważeniem, może nawet z pewnem okrucieństwem. Bóg tylko, który go stworzył z tej jego żółtej ziemi, zawierającej tak dużo żelaza, ten Bóg tylko wie, gdzie się w nim mieści miłość do sztuki. Miłość ta przejawia się w drobiazgach; gdyby nie ona, nie gromadziłby w pokoju za sklepem różnych cennych okazów tak drobnych, że, chcąc się napawać ich pięknością, trzeba je przysuwać do oczu.
Trapi mnie, że nie mogę poznać myśli milionów ludzi w ciągu kilku godzin. To jednak wydaje mi się pewnem, że gdybyśmy mieli pod swem panowaniem tylko Chińczyków, ilu mamy krajowców w Indyach, i poświęcili im dziesiątą część tych wysiłków, obłaskawiania, nużącego przetrzymywania i pchania naprzód, tego usilnego, nerwowego nawet troszczenia się o ich potrzeby i żądania, ile dajemy Hindusom, oddawna już bylibyśmy zostali wygnani z tego kraju, lub też zebrali obfity plon w nagrodę — najbogatszą krainę na świecie. A tymczasem tamten wielki, gminny kraj, który niańczymy i obwijamy w watę, pytając co rano, czy będzie mógł podnieść się z łoża, podobny jest ciągle do ociężałego obłoku na dalekim widnokręgu. Jestem teraz głęboko rozczarowany do mojej, nie powiem ojczyzny, lecz prowincyi, odkąd zastaje tu buty wyczyszczone, za każdym razem ilekroć je zdejmę. Czyścibut czyni to bez przypominania, poprostu jako obowiązek.

* * *