Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

równanie wyżej pod względem przemysłu i wykonania — dodał, wskazując na szkic, przedstawiający kobietę, walczącą z wichurą i osłaniającą od niej swe dziecię.
— Tak, a czy pan uważasz, że oni używają barw anilinowych tylko do przedmiotów dla „nas“ przeznaczonych? — zagadnąłem, oglądając tanie, chińskie łyżki — piękne kolorem, kształtem i praktyczne w użyciu.
Pękate chińskie latarnie kołysały się nad naszemi głowami, z cichym chrzęstem napuszczonego oliwą papieru, ale daremnie byłoby żądać od nich objaśnienia tak samo, jak od żółtoskórego, odzianego w niebieskie szaty właściciela salepu.
— Pan coś kupić? Ładne rzeczy tu — przemówił Chińczyk, nakładając do fajeczki tytoń z ciemnozielonego skórzanego woreczka, zamykającego się dżetową sprzążką.
Bawił się „szczotami“ z ciemnego drzewa, obok leżała jego księga sklepowa, oprawna w naoliwiony papier, stał tusz z pędzelkami i porcelanowa podstawka do pędzelków. Malował pracowicie na kartach księgi ostatnią sprzedaż. Chińczycy robią to od kilku tysięcy lat, ale dla mnie był ten widok nowością.
— Pan coś kupić? — powtórzył kupiec, wymalowawszy ostatni zakręt w książce.
A ja mu odpowiedziałem:
— Chciałbym dostać objaśnienie. Czy wy macie duszę?
— Czy mamy co?...