Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jest w ludziach nieprzeparty pociąg do potępiania wszystkiego, co obce. Kalkuta dziwuje się, że w Allahabad są dobre posadzki w balowej sali, Allahabad wydziwia się nad tem, że w Lahorze mają lód, a Lahora udaje, że wierzy, iż w Penawarze wszyscy uzbrojeni. I ja tak samo zadziwiłem się, ujrzawszy w Rangoonie parowiec, a po wyjeździe z Moulmeinu byłem pewny, że zostawiam po za sobą ostatnie ślady cywilizacyi. Próżność moja i nieświadomość zostały mocno dotknięte widokiem długich ulic, obudowanych dwupiętrowemi domami, pełnych ticca-gharry, szyldów, a nadewszystko dżiurikhiszów.
Wy tam w Indyach nie widzieliście nigdy prawdziwego dżiurikhisza. Jest ich około dwóch tysięcy w Penangu, a niema między niemi dwóch jednakowych. Są one pokryte lekko i śmiało rysowanemi smokami, końmi, ptakami i motylami: ścianki ich są z czarnego drzewa ze spojeniami z białego metalu, a tak mocne, że kulis siada na nich, oczekując na pasażera. Jeden jest tylko kulis, ale silny, a biegnie tak szybko, jak sześciu indyjskich górali. Owija on warkocz wkoło głowy — rodem jest z Kantonu i to jest jedyną niedogodnością dla Sahitów, nie znających jego języka. Trzeba nim kierować, jak wielbłądem.
Ludzie to cierpliwi i wytrwali. Osobnik ze złowróżbną twarzą, wiozący mnie, uderzał ich batem i usiłował bezustannie najeżdżać na nich przez całą drogę do wodospadów, położonych o pięć mil od Penangu. Zdawało mi się, że wśród gęstwiny drzew kokosowych powinnyby przerwać się szeregi budowli. Ciągnęły się jednak bez końca domki z pozamykane-