Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Całą jedną dzielnicę Kioto zamieszkują rękodzielnicy. Nie mają oni zwyczaju wywieszać szyldów; trzeba ich wyszukiwać z pomocą przewodników. Zwiedziłem trzy pracownie. Jednę porcelany, drugą wyrobów cloisonné, trzecią lakki, inkrustacyi i bronzów. Pierwsza izba napełniona była porcelaną gotową do zapakowania, taką, jaką kupujemy w Europie. Po za sklepem był ogródek cztery stopy w kwadrat mający, w którym palma o wyglądzie papierowym ocieniała karłowatą sosnę.
— To się robi na wysyłkę: Europa, Indye, Ameryka — objaśnił spokojnie zarządzający. — Chcecie obejrzeć?
Przez werandę z wygładzonego drzewa zaprowadził nas do pieców, do kadzi z glinką. W oddziale gdzie robotnicy lepili kadłuby słynnych wazonów, koła prowadzone ręcznie pracowały zdumiewająco dokładnie. Garncarz siedział na czystej macie, obstawiony przyborami do herbaty. Kiedy już wyrobił wazon i przekonał się, że jest dobry, nalewał sobie trochę herbaty zanim wziął się do drugiego. Garncarze umieszczeni byli w sąsiedztwie pieców, a pracownie ich nie miały żadnych przyozdobień. Inaczej u malarzy. W domku, jak pudełko, siedzieli mężczyzni, kobiety, dzieci, malując wazony po pierwszem wypaleniu. Zbyteczna rzecz wspominać o panującej tam czystości i starannem przybraniu pracowni. Gałąź kwitnącej wiśni strzelała z ponad ogrodzenia ogródka; pokręcona sosna odcinała się na błękitnem niebie roz-