Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

. Czym oszalał? Jeżeli tak, to przynajmniej w nie byle jakiem towarzystwie, bo tego samego dnia spotkałem bardzo poważnego człowieka z Indyi, człowieka wierzącego jedynie w kodeks cywilny. Człowiek ten był rozczerwieniony i zadyszany.
— Zabawiłem się doskonale! — wołał zdaleka, otoczony gromadą dzieci. — Jest tu jakaś ruleta, na której gra się o ciastka. Nakupiłem tego za trzy dolary, na uciechę dla tych koźląt, i zacząłem grać jak w Monte Carlo. Nigdy w życiu nie zabawiłem się tak dobrze! Dzieci stały spokojnie, dopóki nie zjadły wszystkiego, do ostatniej okruszyny, z wyjątkiem wielkiego żółwia z cukru. Wtedy rzuciły się nań hurmem, a ja uciekłem.
Naśmiawszy się do syta, uciekliśmy i my, ja profesor z całym zbiorem fotografii, i błądziliśmy nad brzegiem rzeki, a potem przewieźliśmy się tratwą po wezbranych wodach i wysiedliśmy na wąską kamienistą dróżkę ponad wodą, gdzie rosły irysy i fiołki, a wesoło szumiący wodospad przedzierał się przez zarośla świerków i klonów. Wszystkie ładne dziewczęta z Kioto zebrały się tam dla nacieszenia się pięknym widokiem. Samotna ciemno-zielona sosna, stała na uboczu, wpatrzona w zakręt rzeki, tam, gdzie bystra woda toczyła się, tworząc wiry na głębinie. Dalej rozbijała się o skaliste odłamy, niosąc na swem łonie kloce drzewa, a ludzie, stojący w czółnach, zanurzających się głęboko w srebrzystych pianach wzburzonej wody, ciągnęli i kierowali w dal te kłody. Ach! rozkoszą było życie w tej chwili, rozkoszą było