Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

miasta — objaśnił Yamagutehi. — Chodźmy tam, a pokażę wam liny z włosów ludzkich robione.
Przebiegliśmy przez Kioto w dżinrikiszach i ujrzeliśmy, oplątaną w niezliczone belki rusztowania, budującą się świątynię, większą jeszcze niż Chion-in.
— Świątynia, która tu stała, spaliła się bardzo dawno. W całej Japonii ludność zaczęła składać drobne ofiary, a ci, którzy nie mogli przysłać pieniędzy, przysyłali włosy na zrobienie z nich sznurów. Dziesięć lat trwa budowa. Wszystko tu z drzewa — dokończył przewodnik.
Na placu pełno było ludzi, zajętych wykończaniem dachu i układaniem posadzki. Olbrzymie filary, równie pięknie rzeźbione, cała robota tak samo doskonała jak w Chion-in, tylko nowe drzewo miało biały i żółty kolor, zamiast poczerniałych barw starożytnej świątyni; tylko spojenia pociągnięte były białą lakką dla ochrony przed robactwem, a delikatne kraty zabezpieczone były drucianą siatką od najścia ptaków.
Japonia jest niezwykłym krajem. Jej malarze igrają z kamieniem, cieśle z drzewem, kowale z żelazem, artyści z życiem, śmiercią i wszystkiem, co im podpada pod oczy. Na szczęście, brak tym ludziom jadnego: siły charakteru, któraby im dała możność igrania z całym światem i zapanowania nad nim. My, europejczycy, posiadamy tę siłę. To nasza kompensata.
— Świątynie? — zawołał w kilka godzin później człowiek z Kalkuty, któremu opowiadałem o tem, com