Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ską u stóp wulkanu Fudżiyama. Równie wielki artysta — ten cieśla, który budował świątynię, oprawił artystycznie każde z tych malowideł, a Czas — trzeci artysta — przyćmił blask złoceń, nadając im odcień bursztynu, drzewu kolor ciemnego miodu, a lśniącej powierzchni lakki przejrzystość i głębsze tony. W każdej z tych cel toż samo. Niekiedy za usuniętym parawanem ukazywał się mały z łysą głową kapłan, modlący się nad kadzielnicą, lub jedzący ryż, ale po większej części cele były puste, czysto omiecione i uporządkowane.
Pomniejsi artyści pracowali razem ze wspaniałym Kano. Dozwolono im dotknąć pędzlem zewnętrznych ścian werendy, a przewodnik zwrócił nam uwagę na mnóstwo, jednym kolorem robionych szkiców na drzwiach. Kwiat irysu, zdruzgotany upadkiem gałęzi, obłamanej przez rozłoszczoną małpę; trzcina, uginająca się pod gwałtownym naporem wichru; rycerz zaczajony w gęstwinie na nieprzyjaciela, z ręką na mieczu, z groźnym wyrazem twarzy. Jak długo — powiedzcie — wytrwałby u nas szkic, robiony sepią na dolnej połowie drzwi, lub na ścianie kuchennego korytarza? A w tym kraju delikatnym mógłby człowiek napisać swoje imię na zakurzonej drodze, a byleby ten napis miał artystyczną wartość, dzieci i wnuki tego człowieka uszanowałyby rysunek.
— Teraz już nie budują takich świątyń — powiedziałem, wyszedłszy na światło dzienne.
Budują właśnie świątynię na drugim końcu