Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Urządzenie herbaciarni japońskich przejęło mnie zachwytem. Pod miastem zbudowano dziesięciopiętrową pagodę z drzewa i żelaza, okolono ją pięknemi ogrodami, obwieszono czerwonemi latarkami. Japończyk lubi przychodzić tam, gdzie jest piękny widok, lubi siadać na matach i rozmawiać, popijając herbatę i saki i zajadając słodycze. Ta wieża, prawdę mówiąc, nie jest piękna, ale położenie jej okupuje braki. Na niższych piętrach pełno stoliczków i ludzi pijących herbatę. Mężczyzni i kobiety napawają się pięknością widoku. Niezwykła to rzecz u mieszkańców Wschodu.
Z Osaki, miasta pociętego kanałami, błotnistego i zdumiewającego, profesor, pan Yamagutehi, przewodnik i ja, pojechaliśmy koleją do Kioto, o godzinę drogi odległego. W drodze widziałem cztery bawoły, zaprzężone do czterech pługów, orzących pole ryżowe. Bawół leżący zajmuje chyba połowę pola japońskiego właściciela; zapewne trzymają oni bawoły na stokach gór, a na doliny sprowadzają tylko na czas roboty. Do Kioto przyjechaliśmy w pełnym blasku słońca, łagodzonego powiewami wietrzyka, które niosły zapach kwitnących drzew wiśniowych. Miasta japońskie, w prowincyach południowych przynajmniej, są bardzo do siebie podobne. Szare morze dachów, upatrzonych białemi murami ogniotrwałych skarbców, w których kupcy i bogacze trzymają co mają najcenniejszego. Nad równą powierzchnią, górują tylko dachy świątyń, powyginane do góry na rogach, co je czyni podobnemi do kapeluszów. Kioto leży na płaszczyznie, ze wszystkich prawie stron otoczonej lasa-