Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nigdy, nigdy obcierać noska. Pomimo tej wady, nie mogę ich nie kochać.
Tego dnia w Osaka nikt się nie zajmował interesami, ani pracą, z powodu pogody, słońca i rozwijania się pączków na drzewach. Wszyscy szli do herbaciarni w towarzystwie przyjaciół. Poszedłem i ja, ale przed pójściem przebiegłem brzegiem nadrzecznego bulwaru, pod pozorem obejrzenia mennicy. Był to zwyczajny budynek z granitu, gdzie biją dolary i inne monety. Na całej długości bulwaru wiśnie, brzoskwinie i śliwki: różowe, białe i czerwone, stykały się gałęziami, tworząc jednolity pas aksamitnych, łagodnych barw, jak daleko oko sięgało. Płaczące wierzby były najpospolitszą ozdobą brzegów wody, a ta obfitość kwiecia była zaledwie cząstką hojnych darów wiosny. Może sobie mennica wybijać sto tysięcy dolarów codzień, ale wszystko srebro w jej składach nie zdołałoby powrócić trzech tygodni kwitnienia brzoskwiń, które są więcej nawet, niż złocienie, chlubą i koroną Japonii. Chyba za jakieś wielkie zasługi, położone w poprzedniem życiu, dane mi było przeżyć te trzy tygodnie w pełni kwiatów.
— To jest japońskie święto kwitnienia wisien — objaśnił przewodnik. Wszyscy się bawią. Modlą się także i idą do herbaciarni.
Gdybyś zamknął europejczyka pomiędzy kwitnącemi drzewami wiśni, on nazajutrz zacząłby się uskarżać na ich zapach. Japończycy jak wiadomo, urządzają wszystkie uroczystości na cześć kwiatów, co im się chwali, bo kwiaty są najłaskawsze ze wszystkich bożyszcz na świecie.