Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szkic jednym kolorem śmiało rzucony, a przedstawiający starego drwala rąbiącego drzewo. Dwieście lat minęło od chwili, gdy artysta złożył pendzel, ale patrzącemu zdaje się, że słyszy trzask łupiącego się drzewa pod uderzeniem siekiery i ciężki oddech spracowanego robotnika.
Następnego rana, po ulewnym deszczu, który zasilił rzekę płynącą pod wątłym, drewnianym balkonem, słońce przedarło się przez chmury. Nie widzieliśmy go od marca i zaczynaliśmy już odczuwać pewien niepokój. I dopiero wtedy kraina brzoskwiniowych kwiatów rozwinęła skrzydła i rozweseliła się. Ładne kobiety przywdziały najpiękniejsze krepowe szarfy: różowe, niebieskie, pomarańczowe i lila; dzieci pobrały na ręce niemowlęta i wszyscy wyszli, żeby się radować.
W ogrodzie przy świątyni, przepełnionym kwiatami, dokazałem cudów dzięki słodyczom kupionym za dwadzieścia centów. Maleństwa wyległy rojami, a ja, lękając się matek, powstrzymałem rozdawanie przysmaków. Uśmiechały się i kiwały do mnie główkami tak ładnie! Biegły za mną, czterdzieścioro ich co najmniej, starsze podtrzymywały młodszych braciszków, a młodsze skakały przez kałuże.
Japońskie dziecko nie płacze nigdy, nigdy się nie bije i nie walczy, i nigdy nie robi placków z błota, chyba jeżeli mieszka nad brzegiem kanału. Lecz Opatrzność, nie chcąc, ażeby było zbyt doskonałem i ażeby nie przemieniło się przed czasem w łysego aniołka, postanowiła, że japońskie dziecko nie będzie