Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skale, która z armatnim ogniem w bastyonach mogła ujść za strażnicę wrót piekielnych.
Wdrapałem się na wierzchołek fortu i zostałem wynagrodzony za ten trud widokiem na trzydzieści mil wokoło, na kwitnące blado-żółte łany gorczycy i niebieskawo-zielone sosny, i na rozległe miasto Osaka, rozpływające się we mgle. Przewodnikowi naszemu największą rozkosz sprawiał widok fabrycznych kominów.
— Tu jest wystawa, wystawa przemysłu. Chodźmy obejrzeć — powtarzał.
I sprowadził nas z tych wyniosłości, ażeby nam pokazać chlubę kraju w postaci korkociągów, garnuszków, podstawek do jaj, łyżek, materyi, guzików i różnej tandety, którą się przyszywa na arkuszach tektury i sprzedaje za bezcen. Japończycy, na nieszczęście, robią to wszystko sami dla siebie i szczycą się tem. Nie mają oni już nic do nauczenia się od Zachodu pod względem dokładności wyrobów i gustownego opakowania. Wystawa mieściła się w czterech obszernych budynkach, otaczających największy środkowy, w którym były tylko parawany, porcelana i pudełeczka wypożyczone na wystawę. Ucieszyłem się, widząc, że ogół nie troszczy się o scyzoryki, ołówki i fałszywe klejnoty, lecz zajmuje się tylko oglądaniem parawanów, pozdejmowawszy obuwie, żeby nie ucierpiała inkrustowana posadzka. Ze wszystkich pięknych rzeczy, jakie widziałem, dwie tylko zostały mi w pamięci, jedna: szary parawan z głowami sześciu dyabłów tchnących złością i nienawiścią; drugie, to