Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mnych sosen, kręciły się wokoło brunatnych ławic na wybrzeżach wezbranych rzek i znikały w oddali, nad brzegiem słomianego morza. Domy z wysokiemi, spiczastemi dachami, pokrytemi brunatnem poszyciem, stały po kolana w żółtej gęstwinie, która ciągnęła się aż do fabrycznych kominów Osaki.
— Duże miasto Osaka — objaśnił przewodnik. — Różne fabryki tam są.
Osaka zbudowana jest pośrodku, ponad i między tysiącem ośmiuset dziewięćdziesięciu czterema kanałami, rzeczkami, tamami i rowami. Co znaczą mnogie darniny, nie umiem wytłómaczyć. Mają tam coś do czynienia z ryżem i bawełną, ale co mianowicie, nie wiem.
Dwie odrębne cywilizacye stykają się z sobą w hotelu „Jutera,“ jedynym dla europejczyków, a wynik tego zetknięcia jest straszliwy. Budynek zbudowany po japońsku, drzewo, dachówki i rozsuwane parawanowe ściany, umeblowanie mieszane. W moim pokoju, naprzykład, jest „tohonoma“ z ciemnego, wygładzonego pnia palmy, delikatnie wyrobiona, a służąca za obramę malowidłu, przedstawiającemu bociany. Ale na posadzce, na białych matach rozłożono brukselski dywan, a na to połączenie wzdrygają się nawet ludzkie pięty. Z werendy wzrok góruje nad rzeką, płynącą prosto, jak strzała, pomiędzy dwoma rzędami domów, i widać trzy mosty, jeden z nich ohydny, kratowego systemu, i część czwartego. Mieszkamy na wysepce.
A propos wody, posłuchajcie gorszącej opowieści.