Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jaki się ukazywał z okna wagonu. Wyobraźcie sobie żyzny kraj, grunta czarnoziemu, doskonale wynawożone, uprawiane ręcznie za pomocą łopat i motyk. Tyle co do warsztatu; ale wszystko, cokolwiekbym napisał, nie zdoła dać pojęcia o miłem wrażeniu, jakie czynią te wzorowo uprawiane pola, ten idealny system irygacyi, matematyczna dokładność siewu i sadzenia. Niema tam mieszaniny zbóż, ani kawałka zmarnowanej ziemi przy dróżkach, ani różnicy w wartości gruntu. Na pochyłości wzgórz każde zagłębienie obłożone kamieniami, tak samo brzegi równo z wodą. Młody ryż wschodził równo, jak linia narysowana na desce; pomiędzy rzędami gorczycy woda stała w bruzdach, a purpurowy kwiat bobu odrzynał się, jak pod sznurem, od gorczycy.
Brzegiem morza widać było nieprzerwany szereg miast, najeżonych kominami fabryk; w głębi lądu zieloność, ciemna lub złotawa. Nawet podczas deszczu widok był miły, a tak czysto japoński, jak obiecywały japońskie malowidła. Jedno tylko dało się we znaki profesorowi i mnie jednocześnie. Pola nie mogą wydawać tak bujnych plonów na ziemi wyzyskanej do ostatniego kawałka, zasianej gęsto wioskami — chyba pod jednym warunkiem.
— Cholera? — zapytał, przyglądając się okolicy.
— Cholera — potwierdził profesor — nieunikniona. To wszystko system irygacyjny. Spojrzyj na żółtość koloru gorczycy.
Żółte zagony leżały po obu strunach kolejowej linii, dźwigały się po stoczystości wzgórza aż do cie-