Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sercem. A ja tą samą ręką, na której dłoni trzymałem pół tuzina tych arcydziełek, oddałem pokłon cieniom zmarłych rzeźbiarzy.
Europejczycy, a szczególnie Anglicy, są to dziwnego rodzaju stworzenia. Kupują tuzinami te rzeczy, wstawiają je do przeładowanej gablotki, gdzie wyglądają one jak obłamki kości, i zapominają o nich po tygodniu. Japończycy zaś trzymają je w głębi jedwabnego woreczka lub też w pudelku z lakki, dopóki nie zejdzie się na herbatę paru przyjaciół. Wtedy właściciel wydobywa z ukrycia skarby, które są oglądane z należnym zachwytem, przy brzęku filiżanek, i chowane napowrót, dopóki nie przyjdzie znów chęć do oglądania. W taki sposób cieszą się oni tem, co my nazywamy „osobliwością.“ W Japonii każdy człowiek jako tako zamożny jest zbieraczem, ale nie ujrzysz nigdzie nagromadzenia tych klejnotów, chyba w sklepie.
Siedzieliśmy długo w półświetle tego dziwnego przybytku, a wyszedłszy, tem goręcej ubolewaliśmy, że naród japoński otrzymał konstytucyę europejską, że co dziesiąty młodzieniec nosi europejskie ubranie, że po ulicach uwijają się tuzinami krótkowzroczni porucznicy w workowatych mundurach.
— Dobrzeby to było — przemówił zamyślony profesor — gdyby można ustanowić międzynarodowy protektorat nad Japonią: zabezpieczyć ją od groźby najazdu i zaboru, i płacić temu krajowi ile zażąda, pod warunkiem, że ludność będzie siedziała spokojnie i wyrabiała piękne rzeczy, podczas gdy nasi ludzie bę-