Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiek stoczyłby się z każdego domu po pochyłości na sam dół Nagasaki. Oni chyba nie mają dzieci...
Urwałem. Na dole przecież był cały rój dziecinny!
Dziewczęta przyniosły herbatę w niebieskich porcelanowych filiżankach i ciastka na miseczce z czerwonej lakki. Siedliśmy niezgrabnie na czerwonym dywanie rozłożonym na macie, a dziewczęta podały nam pałeczki do jedzenia ciastka. Było to niełatwe zadanie.
— Czy to już wszystko? — zaryczał profesor. — Głodny jestem, a herbata i ciastka nie powinny się ukazywać przed czwartą po południu!
I ukradkiem porwał kawałek ciastka palcami.
Powróciły — tym razem było ich pięć — z podstawkami z czarnej lakki, rozmiaru stopy kwadratowej, a wysokości czterech cali. To miało nam służyć za stoły. Przyniosły miseczkę z czerwonej lakki, pełną ryby ugotowanej w słonej wodzie i morskie anemony. W każdym razie nie były to grzyby. Papierowe serwetki owiązane były złotą nitką na pałeczkach: na płaskim spodeczku leżała wędzona rybka, plasterek czegoś podobnego do puddingu, u mającego smak słodkiego omletu, i zwinięty kawałek czegoś przezroczystego, co było niegdyś żyjącą istotą, a potem zostało zamarynowane. Odeszły, lecz nie z pustemi rękoma, albowiem ty, O Toyo, uniosłaś z sobą moje serce, to samo serce, które oddałem był po-