Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiona z jednej strony w nieznany gatunek drzewa, a u góry przybrana obdartą z kory gałęzią osobliwego kształtu. Stał tam perłowo-popielaty wazon i nic więcej. Dwie ściany pokoju były z naoliwionego papieru, a złączenia ram pokryte były mosiężnemi krabami, pół naturalnej wielkości. Wszędzie naturalne drzewo, bez plamki i skazy. Po za tem ogródek opasany płotkiem z karłowatych sosenek, przyozdobiony maleńką sadzawką, z wygładzonemi przez wodę kamieniami, zapuszczonemi w ziemię, i kwitnącem drzewem wiśni.
Pozostawiono nas samych w tym przybytku schludnego porządku i piękna, a ja, jako bezwstydny Anglik, pozbawiony butów (biały człowiek wygląda zawsze nędznie, gdy jest boso), oglądałem ściany, dotykając się parawanów. Dopiero, gdy się zatrzymałem dla obejrzenia klamry, spinającej ściany, spostrzegłem, że to jest inkrustacya, przedstawiająca dwa białe żórawie zjadające rybę. Całość miała około trzech cali kwadratowych i w zwykłych warunkach niewidoczna była zupełnie. Parawany zastępują miejsce szaf: lampy, świeczniki, poduszki i pościel mieszkańców ukrywa się za niemi. Naród, który to potrafi uczynić schludnie, godzien jest, aby mu oddać pokłon. Poszliśmy przez schody z surowego drzewa i lakki do pokojów z okrągłemi oknami, nie dającemi żadnego widoku i zaplecionemi bambusową siatką dla rozkoszy wzroku. Kurytarze z ciemnego drzewa lśniły się jak lód, a ja czułem się upokorzony.
— Profesorze — wyrzekłem — ci ludzie nie plują, nie jedzą jak prosięta, nie kłócą się, a pijany czło-