Strona:Rudyard Kipling - Od morza do morza 01.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zakołysał wymownie ręką i umilkł.
Obejrzałem go od głowy, okrytej nowym podróżnym hełmem do podróżnych trzewików, i przekonałem się, że jest zupełnie zwyczajnym człowiekiem. I pomyślałem o Indyach, tej spotwarzonej, milczącej krainie, wystawionej na sądy i krytykę takich włóczęgów, jak ten oto, o krainie, której mieszkańcy mają za wiele do czynienia, ażeby mieli znaleźć czas na odpieranie potwarzy, rzucanych na ich życie i obyczaje. Mojem przeznaczeniem widocznie było pomścić Indye na trzech czwartych częściach kuli ziemskiej. Wymagało to pewnych ofiar, przykrych ofiar, bo musiałem się przedzierzgnąć także w obieżyświata w podróżnym kasku i trzewikach. Ale przez miłość dla naszego małego indyjskiego światka, gotów byłem do tej ofiary i do wielu innych. Gotów byłem wystawić się na „wrzaskliwe oskarżenia jak dzień długi, nie znając co to wstyd “. Postanowiłem iść ku wschodowi słońca póty, póki nie dojdę do serca świata, dopóki nie poczuję pod stopami londyńskiego asfaltu.
Indye nie dały mi mandatu. Ja sam zamianowałem się jeneralnym obrońcą naszego drogiego „ja“, I od tej chwili zmienił się świat w moich oczach, tak jak podobno zmienia się pokój w oczach umierającego człowieka, gdy nań spogląda ostatniego poranku, wiedząc, że nie zobaczy go już nigdy więcej. Wystąpiłem dobrowolnie ze szranek naszego życia i przestałem brać udział w naszych sprawach. Na brzoskwiniach ukazywały się już pączki, a z powodu wielkich śniegów, spadłych w górach, ludzie przepowiadali krótkotrwałe lato. Niczem to było dla mnie. Nic mnie to nie obchodziło. Byłem już umarły, pa-